Siedzę…prawa część mego ciała przyklejona jest idealnie do szyby, lewa walczy o przestrzeń z moją sąsiadką – starszą panią która wraca z targu – w jej koszyku leżą niechciane fresco (czyli to co najbardziej przydaje się w kraju Ameryki Środkowej – wszelkieg rodzaju napoje) oraz to co kilka godzin wszcześniej nazywała bananem…I choć moim zdaniem przestrzeń autobusu jest już zupełnie wyczerpana, w głowie pana kierowcy i jego kumpla od naganiania spraw dotycząca pojemności pojazdu wygląda zupełnie inaczej – a tu kosz z platanom laduje na dachu autobusu, tu jakieś ciało zostaje wciśnięte pomiędzy milion pozostałych…Wyrażenie „pękać w szwach” nijak się ma do sytuacji, znczy miało się jakoś 25 osób wcześniej…teraz natomiast dzieją się tu cuda przestrzeń jakoś niepostrzeżenie mnoży się i mnoży….Żeby tego było mało na pokład autobusu raz po raz wskakują uliczni sprzedawcy…wszystkiego, nie trzeba się więc martwić jeśli wsiadło się głodnym lub spragnionym, w autobusie pojawią się tony wszelkiego rodzaju jedzenia i picia….ktoś zmieścił tu nawet swoją gitarę…a mnie się wydawało ze głosno było tu 20minut temu gdy do zjedzenia enchilady zachęcałą pomarszczona staruszka z potężnym głosem….jak to mówią człowiek omylną jest istotą….
Ruszamy…maszyna, która w USA uznana została za nieużyteczną lata temu w Nikaragui jeździ nieprzerwanie jeszcze wieki…no może nie jest najwygodniej ale się jedzie…..godzinna podróż kosztuje 12c,(czyli jakieś 1,60zl), wspomnienia bezcenne…