Kazdy kto choc troche zna angielski wie dobrze ze ognisko w tym jezyku to bonfire, jednak moj na opak operujacy umylsik upiera sie by kupe palacego sie drewna okreslac slowem firebon. Pisze o tym by wytlumaczyc sie z dziwacznego wyobrazenia zawieszonego poczernialymi klamerkami na moich synapsach. Typowa amrykanska jadlodajnia: stara, nieuprzejma kelnerka, w ubrudzonym fartuszku od niechcenia nalewajaca kawe, z trudem porozumiewajaca sie z klientami - owa komunikacje zakloca bowiem papieros w jej ustach). Pojecia nie mam skad ten obrazek - byc moze jest to nieswiadomy wplyw jakiegos filmu rosyjskiej produkcji nakreconego za czasow zimnej wojny...nie wiem. Rzeczywistosc jednak dorzucila swoje piec groszy do mojej glowy i brudna staruszka wywietrzala wraz z zapachem tytoniu.
Otoz pewnego sobotniego ranka jadac do Springfield (nawiasem mowiac slawiona kreatywnosc Amerykanow mogalaby zostac zakwestionowana na podstawie tej nazwy - nie trzeba sie szczegolnie starac by w kazdym z 50 stanow znalezc przynajmniej jedno Springfield) szeroka, pusta autostrada (rzecz jasna malo ktory Amerykanin ma ochote wstawac o 6 rano tylko po to zeby byc pierwszym w kolejce na rollerckaster, zawsze przeciez mozna kupic fast pass i przejsc na poczatek kolejki mijajac pelne nienawisci spojrzenia mniej zamoznych) zglodnielismy....A ze pusty brzuch wykrywa jedzenie w zoladka mgnieniu, nie wiadomo skad naszym oczom ukazala sie typowa amerykanska jadlodajnia znaczy "diner" - Paul's diner. Duze okna, szyld z imieniem wlasciciela (badz jakimkolwiek imieniem) wnetrza celowo zwyczajne (jak to mowia Ameryknie nothing too fancy) zalane zapachem jajecznicy i nalesnikow z jagodami. W tym miejscu rzeczywistosc i dziwaczne projekcje mojego umysliku pomachaly sobie na do widzenia - otoz kelnerka byla przemila (z podkresleniem na "prze" , wiec biorac pod uwage amerykanskie standarty - w tym kraju kazdy ma garderobe usmiechow wraz z szuflada wypchana tzw. small talk *nasza gadka szmatka*- troche bym te kurtuazyjne uprzejmosci ukrucila) fartuszek miala czysty, no i liczba papierosow w jej ustach rownala sie zeru! Nalesniki byly przepyszne (choc moje kubki smakowe szeptaly mi do ucha Aunt Jemima, czytaj jedzenie z pudelka {ale co w USA nie jest z pudelka?!}) oczywiscie obowiazkowo zalane syropem klonowym...
Co do mojego umyslu, choc dostarczono mu informacje o opacznym pojmowaniu otaczajcego go swiata, nieprzerwanie prowadza mnie na firebons...