Kiedy idziesz do lasu bierzesz cos na komary, kiedy jedziesz nad morze kupujesz krem przeciwsloneczny, idac na impreze zahaczasz o biedronke (tudziez piotra i pawla jesli jestes bardziej wyrafinowany) i kupujesz cos z % na etykiecie...jesli jedziesz do obcego kraju wypadaloby nauczyc sie ichniej mowy! Tyle ze w tym miejscu pojawia sie czesto problem...to czego ucza podreczniki nie zawsze w zgodzie spaceruje z loklana wersja jezyka, nie wspominajac juz o zwyczajach, obyczajach i innych takich, ktore twardo stoja za kazdym slowem.
Otoz jadac do kraju anglojezycznego (a szczegolnie w USA) pamietac trzeba o znaczeniu jednego krotkiego pytanka: How are you?.
Uno: Oficjalanie przekazywana wiedza smie twierdzic ze tych kilka slow onzacza : Jak sie masz (i jest to oczywiscie niekwestionowalna prawda) Jednak jak to w swiecie bywa jest jeszcze i drugi kioniec tego kija, wiedza tajemna z poza szkolonych podrecznikow: kiedy amerykanin pyta 'How are you' to tak na prawde on nie pyta on mowi 'How are you' co znaczy zwyczejne czesc, witam....nieswaidomy rozmowca zbiera sie w sobie, przygotowuje odpwiedz, otwiera usta...a tu pana/i z Ameryki juz na horyzoncie brak!nie ma uszu do sluchania...
Dos: Czasem jednak pytanie to pozostaje pytaniem (podpowedzia powinnien byc tzw kontekst sytuacyjny: jesli wdalismy sie juz w rozmowe z domniemnym A. czyli czas na powitania nalezy juz do przeszlosci a tu nagle do naszych uszu dociera te slawione kilka dzwiekow nalezy pamietac o jednym: narzekanie nie wskazane!odpoweidz negatywna nie oczekiwana!!!!!keep smiling. Przyklad: siedze sobie prawie lzami zalana po tym jak wylalam sobie na reke 2 litry wody prosto z piekarnika na co podchodzi A. z wiadomo jakimi literkami na ustach, ja nauczona doswiadczeniem (nie byl to moj pierwszy raz w USA) przyklejam sobie umiech nr 18 do twarzy i i mowie "I am fine", zadowolny A. odchodzi...American beauty...love it or leave it! Mozna biadolic na to ze to sztuczne, wymouszone meczoace...nie przecze czasem american way of life ze swoim O.K. wielkim jak napis Hollywood moze draznic. Ale nasze polskie czolganie sie w beznadzieji zakropione nieustannym narzekaniem tez dalekie jest od prawdy...Swiat nie jest ani tak zly jak ten widziany oczami Polaka ani tak dobry jak ten zza rzes Amerykanina...ale jak bym juz miala grac w Udawanego to wole wersje zza oceanu (hmmm to wyrazenie jest troche nieprecyzyjne bo perspektywa sie zmienia w zaleznosci od miejsca przy komputerze, ten znajduje sie w New Hampshire wiec "zza ocanu" w tej knofiguracji jest innym niz "zza ocenau" wdrukowanym w mojej glowei, tak czy inaczej chodzi mi o mentalnosc krajuu na zachod od Europy) Zreszta prawdziwa milosc jest laskawa (jak napisano wiadmo gdzie i wiadomo przez kogo)wiec zdolna akceptowac i wady ulubienca, i choc tych Ameryce ne brakuje to juz na zawsze bede ja k. (na reszte tego slowa mnie nie stac bo juz przy tej literze zdanie to traci, sama nie wiem czym, ale zdecydowanie traci...chyba moje poczucie smaku....