Po prawie 3 tygodniach spędzonych głównie z ludźmi z Nikaragui, jedząc głównie ich jedzenie, mieszkając głównie w ich domach i co najważniejsze używając głównie ich języka moje szare komórki w porozumieniu z kubkami smakowymi wręczyły mi petycje z prośbą o chwilowy odpoczynek od wszystkiego co inne….dlatego w grenadzie postanowiłam zatrzymać się w hostelu z basenem anglojęzycznymi turystami, i śniadaniem nie zawierającym ani grama fasoli…
Sama Granada jest przepięknym kolonialnym miasteczkiem….samo bycie na ulicach wzdłuż których rozciągają się szeregi uroczych kolorowych domków przeplatanych imponującymi kościołami (Iglesia de guadelupe nr 1) sprawia oczom nie lada przyjemność…