6 rano
budze sie a raczej jestem budzona wrzaskami za oknem, krzycza wszystkie zwierzeta duze i male zamieszkujace to urocze misteczko, krzyczy Pan Naganiacz na przystanku autobusowym (jego gardlo to taki rozklad jazdy w wersji dzwiekowej, nawiasem mowiac gdyby wczesniej ktos mi powiedzial ze mozna mowic z taka predkoscia nie uwierzylabym -nowe slowo pozera koncowke poprzedniego....), krzyczy wreszcie wlascicielka domu w ktorym mieszkam, a zeby tego bylo malo na caly regulator wlacza odtwarzacz plyt cd zeby od rana spiewac Panu...6 rano i ani minuty dluzej!
Wstaje z lozka pizama idealnie przylega do mego ciala i to nie dlatego ze jest taka malutka...otwarte okno i wiatrak wlaczony cala noc nic nie poradzily na ukrop w moim malym pokoju...prysznic! (jak mam szczescie woda poleci z gory jak mam go troche mniej to musze sie niezle nagimnastykowac i wykapac pod kranikiem do mycia nog, ktory zamontowany jest -dosc sensownie na wysokosci stop!- umycie glowy w takich warunkach to prawie zadanie olimpikjskie!!!)
7.30
sniadanie - gallo pinto (typowa potrawa w Nikaragui) czyli ryz z fasola plus jajka, i nie byloby w tym nic zlego (pomijajac nawet fakt ze ryz z fasola jakos ze sniadaniem mi sie nie kojarzy) gdyby nie to ze przez kolejne dwa tygodnie owe gallo pinto bylo moja glowna potrawa 3 razy dziennie!!!
8
Hiszpanski! Postanowilam ze tym razem podrozujac nie bede musiala robic glupich min, szukac ludzi mowiacych po hiszpansku, czy uzywac rak by sie porozumiec...zapisalam sie na lekcje jezyka! 4 godziny dziennie, tylko ja i nauczyciel! glowa mi peka juz po jakich dwoch godzinach bo pan profesor cisnie i cisnie widzac moj entuzjazm i zangazowanie...(po 3 dniach zajec kaleczac ten piekny jezyk niemilosiernie jestem w stanie porozumiec sie z tubylcami!!!)
(Tak na marginesie moj nauczyciel albo jest gejem albo jego wrazliwa natura wypada duzo wrazliwiej na tle tych zmachowiacialych (derywat od macho) gwizdzacych, ksyczacych (kiedy ulica przechadza sie cialo rodzaju zenskiego z ich ust wydobywa sie dzwiek podobny do tego ktorego my uzywamy by odstraszyc psa ksss ksss...) niustannie probujacych poderwac wszystko co sie rusza i jest podobne do kobiety mezczyzn)
12
Obiad - oczywiscie gallo pinto, do tego smazony ser Cuajada (cos z rodziny naszego twarogu ale slonawy), smazone platanos (cos pomiedzy bananem i ziemniakiem) i jak mam szczescie to jakas salatka, do picia sok z pitalli (jedyna czesc mego posilku na ktora nie narzekam nawet jesli pojawia sie na stole dnia kazdego)
12 -15
Zwykle robie NIC bo jest za goraco zeby isc na plaze, za goraco zeby myslec, za goroca zeby zyc....
okolo15
Wolno wracam do rzczywistosci, zwykle ide nad ocean (San Juan del Sur lezy nad Pacyfikiem) odrobic zadnaie domowe (czuje sie jakbym znowu byla w liceum, albo raczej podstawowce biorac pod uwage moje zdolnoci czytania i mowienia po hiszpansku blizej mi do 6 latkow), poopalac sie,porozmawiac z mieszkancami SJdS, wykapac sie....(razu jednego bujam sie na falach ze znajoma a tu cos pluska kolo nas, ja na to:patrz Junniete jakas mala rybka tu plywa z nami...plusk!wow! rybka zdcydownaie nie jest mala!plusk!wow!to nie rybka to plaszczka!z wody wybiegamy jak wystrzelone z procy, a moze i szybciej!)
17
Kolacja - gallo pinto...coz za niespodzianka!
19
Jako ze San Juan del Sur jest miasteczkiem baaardzo turystycznym pelnym osobnikow z Europy, Austraalii i Stanow Zjednoczonych, chcac nie chcac zdarza mi sie czasem wyjsc do jednego z miliona lokalnych barow zeby porozmawiac po agnielsku ktory w tych warunkach jest dla mnie jezykiem ojczystym (glowa mnie nie boli jak cos usze powiedziec)....