Ponoć wszystko ma swój czas….Długo zbierałam się w sobie by napisać o tej podróży, jakoś zacząć nie mogłam, ale ostatnio w głowie mi stuka i puka, żeby ruszyć dalej, a zamknąć coś trzeba żeby coś otworzyć…
Prawie rok minął od mojej wyprawy do Gwatemali. Rok to dużo i mało…Dużo, bo mijające dni z łatwością wyżerają centymetry kwadratowe obrazów jakie na moich oczach malowała Gwatemala i jej mieszkańcy, mało bo nawet lata nie są w stanie zniszczyć tego oszałamiającego wrażenia, jakie wywarła na mnie różnorodność tego kraju.
Nie pamiętam już wielu miejsc, imion, poszczególne twarze stapiają się w jedno…
Ale zraz po przyjeździe byłam cała rozedrgana, wręcz wylewały się ze mnie historie, anegdoty, spostrzeżenia, te dźwięki uderzały w struny, ale nie tworzyły spójnej melodii. Dopiero teraz czuję, że ta piosnka jest gotowa by ją wytrajkotać (bo śpiewać nie potrafię). Ale nie o Gwatemali będzie tu mowa, raczej o przestrzeni, jaka zaistniała w mojej głowie w czasie, gdy przebywałam w miejscu na kuli ziemskiej, które zgodnie z podziałem polityczno - gospodarczym zwie się Republiką Gwatemali.
Po pierwsze - ludzie....
Wiele teorii mówi, że pomimo szerokości geograficznej oraz ilości stopni Celsjusza wszyscy jesteśmy tacy sami. Niestety zawsze kiedy się generalizuje, pomija się istotne szczegóły, a to właśnie one świadczą o samku. Przeciętny gwatemalczyk, jak go nagryźć, pełny jest sprzeczności…Dumny i pokorny, radosny a zarazem smutny, poczciwy choć zdolny do kłamstwa…Odnoszę wrażenie, że te przeciwieństwa są efektem konfliktu naturalnych skłonności potomków Majów oraz okoliczności historyczno-społecznych. Instynkt samozachowawczy, nawet najsilniejszym i najbardziej prawym, w określonych okolicznościach każe powyciągać z szuflad świadomości środki służące przetrwaniu. Podróżując w kraju w którym zarabia się tak niewiele, w kraju w którym rodziców dziesięcioletnich dzieci nie stać na ich edukację, w kraju w którym wyniszczająca obywateli wojna zakończyła się kilkanaście lat temu, trzeba zachować zdrowy rozsądek. Wojnę i biedę widać tu wszędzie. 10 opakowań Laysów, 5 butelek coca coli i trochę ciastek, a w oknach kraty!, mury rezydencji co bogatszych obywateli oplecione drutem kolczastym, strażnik z bronią maszynową w ręku przed najmniejszym bankiem….30 lat wojny domowej oraz setki lat ucisku ze strony potomków konkwistadorów (ponoć po dziś dzień Gwatemalą rządzi niespełna 30 rodzin hiszpańskich; zainteresowanych odsyłam do świetnego reportażu Ryszarda Kapuścińskiego Dlaczego zginął Karl von Spreti) pozostawiły ślad – rozmiar 46! Zaskakujące jest jednak, że pomimo tych ciężkich butów, ludzie tego kraju są nadzwyczaj pogodni i przyjaźni. Spoglądają na świat swoimi pięknymi dużymi oczami, które podkreślone linią szczerego uśmiechu, zatopione są w zoranej zmartwieniami twarzy. Przebywając w małej, zalanej słońcem miejscowości Santa Katharia, nad oszałamiająco pięknym jeziorem Atitlan, miałam zaszczyt zagościć w domu bezpretensjonalnie radosnych ludzi. Ich naturalna otwartość i spontaniczność sprawiły że ja obywatelka pierwszego świata (określenie równie niemądre jak to na wzór którego zostało ono ukute) przesiąknięta latami praktykowanej samokontroli, czułam się nieco onieśmielona ich prostolinijnością sprzężoną z niepohamowaną radością istnienia i akceptacji rzeczywistości, bez tych wszystkich ‘ale’, ‘w jakim celu’, ‘dlaczego ja’.
Po drugie - cała reszta!
Einstein napisał kiedyś że „nieznane jest najwspanialszym przeżyciem jakiego możemy doznać. Jest prawdziwym źródłem wszystkiego” Gwatemala zdecydowanie dostarcza takich emocji. To kraj przepiękny – ocean z lewej, Morze Karaibskie z prawej, góry rozlane po trosze tu i tam, jeziora, wody termalne, wulkany, dżungla, jakby się tak rozpędzić to końca nie widać. A to wszystko zatopione w słońcu, obleczone cienką powłoką dymu, który unosi się z pieców do tortilli. Ale piękna wiele jest na świecie, każde miejsce ma coś zaskakującego do zaoferowania , nie każde jednak jest jak otwarta książka. Wystarczy uważnie patrzeć, by z ulic Gwatemali wyczytać wszystko!
Nawet w najbardziej nowoczesnych miastach jak Gwatemala ciudad, czy Xela (zwyczajowa nazwa Quezeltanango) można napotkać kobiety w tradycyjnych strojach – oplecione metrami kwadratowymi pięknego materiału. Miasta utkane są pamiątkami, które nie pozwalają zapomnieć o piramidzie Majów w Tikal, ciągle aktywnych wulkanach, czy legendach zalegających głęboko w sercach gwatemalczyków (jak np. ta związana z niezwykle popularnymi wśród sprzedających - laleczkami zmartwień - w górach wierzy się, że mają one moc wybawiania z kłopotów). Jednak często podróżującym wiele umyka, przemieszczając się od hostelu do hostelu, przebywa się wśród ludzi ze wszystkich krajów świata oprócz tego konkretnego, który w zasadzie chce się poznać, jest to nawet całkiem przyjemne, bo towarzystwo to ma wiele do zaoferowania , ale jednak…Dlatego na ręce pana prezesa Banku North składam szczególne podziękowania. To z powodu wysokich marży jakie jego bank pobiera za transakcje międzynarodowe (a i trochę przez moją lekkomyślność) na osiem dni przed wylotem z Ameryki Łacińskiej zostałam z niespełna 800 Quezalami (około 100 dolarów) dzięki czemu zmuszona byłam zamienić miejsce pobytu – 2 dolary za nocleg, brak bieżącej wody ‘od czasu do czasu’, brak okna….Brzmi jak jedna z tych koszmarnych historii z poradnika typu: „Nie skończ jak to naiwne dziewcze! Przygotuj się do wyprawy!”. Nic bardziej mylnego! Wszystko skończyło się najprzyjemniejszą lekcją kultury obcego kraju w jakiej uczęszczałam. 7 nocy w Hospedaje Mary Lu to 7 dni jakie spędziłam na rozmowach, wędrówkach i zabawie z sąsiadem z prawej strony – gwatemalskim sprzedawcą zegarków oraz sąsiadami z lewej – salwadorskimi sprzedawcami patelni. Czego się dowiedziałam?:
- W Gwatemali tańczy się do upadłego;
- dla mężczyzn z Ameryki Łacińskiej każda kobieta jest piękna, bo jest…;
- sex nie stanowi tabu, ale opowieści o nim nie są zarazem wulgarne, sex jest…;
- dzieci w Gwatemali matematyki uczą się na miejscowych targowiskach, wiele też wiedzą o sztuce negocjacji, a niektóre sposoby perswazji opanowały lepiej niż przedstawiciele PZPR…;
Oprócz tego są przecudne i radość wylewa im się uszami;
- tortilla, tacos, smażone platanos i sok z pomarańczy wyciskany na moich oczach smakuje o niebo lepiej niż potrawy serwowane w hotelach;
- cejrowskie-bose-chodzenie-przez-świat jest niezwykle przyjemne, tylko stopy trudno się myje.
Mam wrażenie, że czas kończyć te wywody, bo zaczynam się powtarzać…trochę to bez ładu i składu, ale taki jest ten kraj – pełen niespodzianek, różnorodny, niepoddający się regułom. Jedźcie i zwiedzajcie!
Koniec i bomba, kto czytał ten…powinien pójść na spacer bo ileż można siedzieć przed komputerem!